Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy gra już 25. raz. W tym roku postanowiłam włączyć się do akcji trochę inaczej niż do tej pory, więc uszyłam poduchę, którą możecie wylicytować na aukcji Allegro Charytatywni. Okazja jest wyjątkowa, bo można wesprzeć WOŚP i jednocześnie zgarnąć dla siebie albo dla dziecka poduchę! (Dziecko może być cudze;)

Zachęcam do licytacji - poducha jest jedyna i niepowtarzalna - powstał tylko jeden, unikatowy egzemplarz.

Aukcja już dostępna pod tym linkiem:


Szczegóły techniczne w opisie aukcji. Poducha 43cm x 43cm w komplecie z wypełnieniem. Tył uszyty z cudownego pluszu minky - nic, tylko przytulać i głaskać! :)

Dla bardziej wtajemniczonych szyciowo czytelników kilka detali. Wykorzystałam niezwykle popularny ostatnio, aczkolwiek bardzo klasyczny, economy block (zwany też kwadratem w kwadracie). Szyło się super, być może dlatego, że pierwszy raz od dawna mogłam to zrobić nie spiesząc się nigdzie. I nawet obyło się bez prucia;) Upolowałam kiedyś kawałeczek tkaniny w urocze statki i pomysł jakoś sam pojawił w głowie. Front poduszki wypikowałam wzdłuż szwów, ale też w szwie, tam, gdzie łączy się 16 kwadratów czyli 16 economy block'ów. Tył wykonałam nieco inną techniką niż do tej pory, mianowicie plusz minky + zamek kryty + wypustka. Bardzo wdzięczne rozwiązanie, bo zamek nie uwiera, gdy chcemy się przytulać do pluszowej strony poduszki:)

Prezentów ciąg dalszy. Na razie nie zdradzam dla kogo, bo nie chcę zepsuć niespodzianki:) Zupełnie nie wiedziałam, co z tego wyjdzie, bo zaczęło się od kawałka tkaniny w folkowym stylu i wiedziałam, że chcę pobawić się w English Paper Piecing wykorzystując powtarzalność wzoru i stworzyć taki mini kalejdoskop. Najpierw powstały kalejdoskopowe aplikacje, a dopiero później wymyśliłam "obudowę". Tak właśnie uszyłam okładkę na notatnik formatu A4, podkładkę pod kubek/czajniczek i piórnik.
EPP to chyba najżmudniejsza technika, jaką miałam przyjemność praktykować, ale też efekty są znacznie lepsze, niż zwykłe zszywanie maszynowe, zwłaszcza, gdy liczy się precyzja. Na zdjęciu poniżej w trakcie pracy (jeden z trójkątów źle ustawiony - ups;). Największej z rozet nie użyłam na razie do niczego, za to uszyłam inną (z sześciu deltoidów), z której później powstała podkładka. 

Do rozet doszyłam ręcznie tą samą techniką paski.


Aplikacje zaprasowałam, podkleiłam flizeliną i naszyłam na przepikowany quilt.


Gotowy przód...

i tył okładki:

Wnętrze okładki - po obu stronach dwie dodatkowe kieszonki na notatki. Je również podkleiłam flizeliną, żeby się nie rozciągały (zwłaszcza ta cięta ze skosu).


Podkładka:

Wierzch i wnętrze piórnika w trakcie szycia:


No i gotowy piórnik z przodu...


...w środku...

...i z tyłu.

Szycie piórnika tak mi się spodobało, że chyba uszyję jakiś dla siebie. Może tylko na razie bez EPP, bo tak mnie wymęczyło, że chyba na kilka miesięcy mam spokój;)
Witam Was przedświątecznie po długiej przerwie. Nic tak nie motywuje do robienia czegokolwiek, jak deadline. Świadomość, że trzeba się spieszyć z prezentami jest silniejsza nawet od braku czasu i od Wielkiego Twórczego Kryzysu;) Uszyłam bieżnik, który miałam w planach już na zeszłoroczne Święta. Poza tym nie chciałam, aby tkaniny kupione rok temu musiały leżakować jeszcze przez cały następny rok.

Top quiltu uszyłam z tkanin ze złotym nadrukiem i połączyłam z solidem w kolorze głębokiej czerwieni. W końcu jak Święta, to trzeba na bogato :D


Bieżnik ma wymiary 94cm x 34cm. Powstał z trójkątów prostokątnych równoramiennych.
Oczywiście skorzystałam ze sztuczek, które ułatwiają pracę przy HST. Poniżej kilka zdjęć od kuchni.

Zaczęłam od niezwykle zaawansowanego technicznie projektu (czyli zeszyt w kratkę + pisaki) i obliczeń ile i czego (jak zwykle planowanie cięcia i szycia tak, żeby się za bardzo nie zmęczyć). Spostrzegawczy Czytelnik zauważy, że efekt końcowy różni się nieco od projektu, a użytych materiałów jest dwa razy więcej niż potrzeba, a to dlatego, że bieżnik powstał w dwóch identycznych egzemplarzach.


A tutaj już kwadraty 10cm x 10cm poukładane parami do szycia (plus kilka dosztukowanych trójkątów, bo miałam już końcówkę tkaniny - na szczęście nie zabrakło, bo wzór by mi się nie skomponował):


Kwadraty obszyte parami dookoła i przygotowane do cięcia po przekątnych (z każdej pary otrzymałam cztery mniejsze kwadraty):


Pocięte kwadraty gotowe do rozprasowania i przycięcia (jaki jest polski odpowiednik wyrażenia square-up? Kwadracić? Skwadratować? ;)


No to "kwadracę" do wymiarów 6cm x 6cm:


No i jeszcze zdjęcie gotowej kanapki - zapomniałam pstryknąć w czasie zszywania topu. Zszywałam najpierw pionowe paski po 6 kwadratów a potem po dwa paski, cztery itd. Tym systemem nawet jeśli coś wyjdzie bardzo krzywo, to można bez bólu łatwo naprawić. Jeśli wyjdzie tylko trochę krzywo, to można jakoś z tym żyć:D


Przepikowałam wzdłuż szwów, żeby podkreślić kształty, ale nie zaburzyć odbioru, bo złoto plus bogaty wzór to i tak już za dużo szczęścia:)



Efekt chyba całkiem niezły, a bez wątpienia, już na pierwszy rzut oka, bardzo świąteczny:)

Tym razem na warsztat poszła dresówka. Zrobiła ona zawrotną karierę i od dobrych paru lat szyją z niej prawie wszyscy. Z tego co przeczytałam tu i ówdzie wynika, że właściwie szycie z dresówki jest już dawno niemodne i w złym guście, ale ja niestety najwidoczniej nie nadążam za modą, więc kto by się tym przejmował ;) Gdy inni kończą, ja dopiero zaczynam, ale tymczasem bluza dla Młodej na jesień będzie w sam raz, a ja przy okazji przekonałam się, że jednak można coś tam z dzianiny uszyć bez overlocka... Ale to wcale nie znaczy, że nie pragnę go posiadać :D


Bluza jest rozpinana, z kieszeniami i kapturem ściąganym na troczek, w rozmiarze około 80-86. Zaopatrzyłam się w dwa rodzaje dzianiny - grubą, szarą dresówkę jako materiał główny (drapaną 300g/m2) i cieńszą, brzoskwiniową (pętelkową). Do tego ściągacz, zamek i sznurek. Wykrój zrobiłam sama na podstawie bluzy, która jest już za mała na moją córkę, trochę przerobiłam i powiększyłam go "na oko".


Kaptur podszyłam drugą warstwą dzianiny, żeby lepiej chronił od wiatru. Dziurki, przez które przeciągnięty jest sznurek, są wykończone zwykłym ściegiem do obszywania dziurek na guziki. Najwięcej zabawy było z ustaleniem kolejności szycia. Zwykle, gdy szyje coś pierwszy raz, najpierw obmyślam i zapisuję sobie kolejność zszywania kolejnych części w punktach i później zerkam, żeby za bardzo nie poniosła mnie fantazja i żebym nie musiała pruć. A prucie takiej grubej dzianiny jest naprawdę paskudne...


Używałam zwykłej igły (grubość 90) i zwykłej uniwersalnej nici nieelastycznej, a także zwykłego ściegu prostego, czyli wszystko zrobiłam źle ;) Ale szyło się super, a bluza jest elastyczna gdzie trzeba, więc moja ignorancja w kwestii podstaw krawiectwa jakoś tym razem nie odbiła mi się czkawką ;) 


Szwy wykończyłam ściegiem owerlokowym i wygląda to nawet całkiem nieźle (zdecydowanie lepiej niż zygzakiem, choć teoretycznie zygzak też daje radę i jest znacznie szybszy, bo przy owerlokowym w mojej powolnej maszynie można usnąć, a końca nie widać...).


I jedna wskazówko - obserwacja na koniec: jeśli szyjesz bluzę rozpinaną, zwróć uwagę, czy zamek błyskawiczny jest zamkiem ROZDZIELCZYM - jeżeli nie, to pozamiatane. Ja na szczęście kupiłam w sklepie, gdzie takim ignorantom, jak ja, sprzedają tylko rozdzielcze, ale gdy szyjąc wyobraziłam sobie, że wszyłabym nierozdzielczy, to aż mi ciarki przeszły po plecach. Brrr...


Dzisiaj prezentuję Wam okrągłą, pstrokatą, i co tu dużo mówić - dość kontrowersyjną poduchę, która pełni rolę siedziska mojego nowego, choć bardzo starego krzesła;) Ale do krzesła jeszcze wrócę:) Zgłaszam poduchę na konkurs Hello Sunshine, bo idealnie wpisuje się w letnie, kolorowo - kwieciste klimaty.



Wszystko zaczęło się od pięknego zestawu tkanin Dashwood Studio z kolekcji Suffolk Garden, ale zawiesiłam oko szczególnie na tej w małe, kolorowe kwiaty na brązowym tle. Przez chwilę miałam plan uszyć mojej Młodej folkową sukienkę, ale z oszczędności (czytaj skąpstwa;P) doszłam do wniosku, że to bez sensu, bo nacieszę oko raz, może dwa, zanim Młoda wyrośnie z sukienki, a potem będę musiała co chwilę zaglądać do szafy, żeby napawać się widokiem;) Wybór padł na poduchę - nie bójmy się tego słowa - pod tyłek po prostu:P 



Oczywiście do tulipanów dobrałam kilka solidów Kaufmanna, obmyśliłam wzór i dokonałam pewnych obliczeń w celu minimalizacji strat tkaniny i optymalizacji pracy ( sinusy, cosinusy i inne Pitagorasy poszły w ruch, a nawet jakiś Tales się pojawił...;).



Samo szycie było już właściwie najprostszą czynnością. Żeby nie popsuć efektu i tak, delikatnie mówiąc, bogatego wzoru, przepikowałam wszystko powtarzając wzór ośmioramiennej gwiazdy.




Poducha ma około 52 cm średnicy. Wypełnienie uszyłam sama i przepikowałam w kilku miejscach, żeby poduszka nie była zbyt wysoka. Po kilku dniach siedzenia zrobił się z niej już właściwej grubości naleśnik:)






Nie mogę oczywiście nie nawiązać do krzesła, bo gdyby nie ono, to poducha nigdy by nie powstała. Jest to pieczołowicie odrestaurowany przez mojego Tatę oryginalny Thonet z fabryki w Radomsku. Uwielbiam go:) Tzn. przede wszystkim Tatę, ale Thoneta też:D

Jak już wspomniałam w poprzednim poście, po serii dziewczęcych sukienek przyszedł czas na kolejną patchworkową poduszkę. Wybór padł na szaro-różowy chevron, który chodził mi po głowie już od dawna. Poduszka powstała bez specjalnego przeznaczenia, po prostu musiałam dać upust twórczej wenie:)



Do uszycia frontu poduchy wykorzystałam solidy Kaufmanna w dwóch odcieniach różu i dwóch odcieniach szarości.


Zdecydowałam się na pikowanie przy szwie, aby dodać zygzakowi jeszcze jeden wymiar. Do tego ciemnoszara lamówka...

... i tył z pięknej ornamentowej tkaniny Riley Blake w kolorze koralowym. W kolorze teal nieźle sprawdziła się tutaj.



Chevron niestety bardzo wciąga. Zdążyłam już w międzyczasie stworzyć wariację na jego temat i niedługo Wam pokażę. Rzecz jasna nie szyje się go z pojedynczych malutkich, jednokolorowych równoległoboków, a z pasków pozszywanych w dwa duże równoległoboki będące swoim lustrzanym odbiciem. Następnie rozcina się te równoległoboki pod kątem 45st na paski, które zszywa się ponownie (jak na poniższym obrazku). Czyli jak to zawsze w patchworku bywa: potnij, zszyj, potnij, zszyj itd. Przecież to szaleństwo! :P




Wspominałam Wam już o zamiarach uszycia odświętnej sukienki dla mojej córeczki (tutaj) i po całkiem zadowalającym prototypie przyszedł czas na tzw. kreację właściwą. Zamiast jednej uszyłam dwie, bo wiadomo, że z dziećmi nic nie wiadomo;) Jedna na część oficjalną imprezy, tzn. ślub, a druga balowa, czyli do tańca:) Obie powstały z polskiej bawełny pościelowej, bo stwierdziłam, że nie ma co inwestować w sukienkę na jedno wesele, skoro Młoda i tak zaraz z niej wyrośnie. Sukienki w rozmiarze około 74-80, czyli na moje ośmiomiesięczne dziecię.


Pierwsza granatowo-biało-czerwona w kropki. Sukienka jest zakładana "przez nogi", tzn. wystarczyły dwa guziki na ramionach jako zapięcie. W kwestii podstawowej konstrukcji sukienki posiłkowałam się świetnym wideo-tutorialem. W przypływie geniuszu uszyłam żabot i oblekłam guziczki:D Do tego uszyłam kokardę do włosów, która jest zamocowana na zwykłej spince.

Przód i tył sukienki:

Zbliżenie na detale:



 Druga sukienka jest biało-szara w drobny wzór szachownicy. Wzniosłam się tu na wyżyny mojego krawiectwa ubraniowego: pierwszy raz uszyłam kołnierzyk typu bebe, do tego rękawki z bufkami i falbanką, kontrafałdy i delikatna batystowa podszewka, a także zapięcie na zamek kryty. No i oczywiście kokarda do dopełnienia outfitu, a jakże:)

Przód i tył sukienki:

Zbliżenie na detale (na ostatnim zdjęciu lewa strona sukienki):


To teraz czas na jakiś patchwork, bo już mnie dopadły nowe pomysły:) Już zacieram ręce, ostrzę nóż krążkowy i rozgrzewam maszynę...:D